Strony

piątek, 9 września 2016

Historia jednej deseczki...

Witajcie!
 
I znowu dłuższy czas nie było mi po drodze z wpisami na blogu :(
Wrócił Mójci z dwumiesięcznych wojaży, więc i dla mnie "skończyło się rumakowanie" robótkowe, jakby to powiedział Osiołek ze Shreka ;) Bo jakby nie patrzeć będąc z samym tylko rocznym dzieckiem, miałam więcej czasu niż teraz... I wychodzi na to, że mąż to jednak duże dziecko, tylko bardziej absorbujące ;)))
 
No, ale do tematu.
Pokażę Wam deseczkę, która powstała chwilkę temu. Chciałam poczekać, aż dokończę drugą i pokazać Wam je obie naraz, ale sprawa jakoś się przeciąga, więc pokazuję, co mam :)
Pomysł wykonania pochodzi ze strony (rewelacyjnej zresztą) Inspirello.
 
 
Deseczka  postarzana i odrapana i chyba naprawdę trochę przypomina babciny staroć. Dla wzmocnienia efektu dodałam jako zawieszkę taki zwykły, sizalowy, mało ozdobny sznur, ale tu pasuje jak ulał.
 
Postawiłam na standardowy napis zrobiony przez odbicie, a potem poprawiłam pędzelkiem i czarną farbą - jak to mówi Pani z Inspirello - poszłam w ekstremalny handmade. A że i tak było mi mało, to dorobiłam cienie, też pędzelkiem ;)
 
 
Do tego po raz pierwszy w mojej historii powstały szablonowe reliefy, podcieniowane nieco brązową farbą, która pasuje do patynowych postarzeń. Jak na pierwszy raz, jestem zadowolona z efektu :)
Mufinki też dostały lekkie cieniowanie.
 
 
A tu deseczka w plenerze - w soczystej zieleni krzaczka prezentuje się niczego sobie, prawda?
 
 
A z tyłu - też po raz pierwszy - szablon z napisem handmade. Po pierwsze - chciałam wypróbować szablon, a po drugie - niewiele robię rzeczy decoupage w takim rozmiarze, że mogłabym zmieścić ten element, więc skwapliwie skorzystałam z okazji :)
 
 
I tu przechodzimy do tytułowej "historii deseczki". Jak już zauważyłyście, znalazły się na niej dwa elementy, które wykorzystałam po raz pierwszy - reliefy wypukłe i szablon. A to za sprawą zakupów, jakie poczyniłam w sklepie Inspirello.  Jak dla mnie świetny sklepik i pewnie wykupiłabym połowę, gdybym dysponowała odpowiednimi środkami ;) A więc zakupiłam kilka sklejkowych rzeczy do ozdabiania, pędzelki gąbkowe, perełki w płynie, klej do tkanin oraz wspomniane szablony. (Klej i perełki teoretycznie były kupowane pod pewne projekty, ale muszą poczekać na swoją kolej).
 
 
O ile z reliefami poszło mi dość gładko, o tyle z malowaniem szablonem poszło gorzej... :/  Zobaczcie, jaki mi wyszedł pasztet...
 
 
Ale każdego paszteta da się (mam nadzieję) zamalować i spróbować na nowo, i tak też zrobiłam. Wiem już, że za pierwszym razem nabrałam gąbeczką za dużo farby. za drugim, razem wyszło już przyzwoicie. Tak, tak, nie idealnie, ale przyzwoicie. W końcu rękodzieło nie jest idealne, ale w tym jego urok.
 
A tu jeszcze moja Księżniczka aktywnie biorąca udział w sesji zdjęciowej deseczki ;)
 
 
Dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca posta. Starałam się streszczać z pisaniem, bo padam na mordkę (od 3 tyg wróciłam już do pracy po macierzyńskim), a i Wam nie chcę zabierać cennego czasu. Myślę, że najważniejsze napisałam :)
 
Chciałam też wspomnieć, że w środę nadeszła już pierwsza przesyłka na kiermasz dla Amelki :) Niebawem ruszy dodatkowa strona na moim blogu, gdzie będę je pokazywać, zgodnie z kolejnością otrzymania :)
 
 
Życzę miłego weekendu. Ja nie zrobię ani jednej rzeczy z zaleceń, ale spędzę go z Księżniczką, czyli najlepiej jak to tylko możliwe :)